niedziela, 9 lipca 2017

#67 "Making faces" - Amy Harmon


Tytuł: "Making faces"
Autor: Amy Harmon
Data wydania: 5 stycznia 2017r.
Liczba stron: 340
Wydawnictwo: Editio red

"Making faces", to jeden z tych tytułów, który chciałam przeczytać już od dawna. Słyszałam o twórczości tej autorki wiele pozytywnych opinii, więc z marszu jej pozycje znalazły się na mojej liście "muszę przeczytać". Tak naprawdę, nie wiedziałam, czego mam się po niej spodziewać. Domyślałam się tylko, że to książka, przy której będę płakać. Tak wynikało z opisu, który jest bardzo poruszający oraz z komentarzy innych czytelników. Miałam nadzieję, że ta historia mnie urzeknie i nie będzie w niech schematów, typowych dla książek dla młodzieży. Czy tak się stało? Zapraszam do dalszej lektury!

Fern Taylor od dziecka nie grzeszyła urodą. Niski wzrost, rude, niesforne loki, aparat na zęby i grube okulary, nie pomagały jej w samoocenie. Wiedziała, że nie ma szans u chłopaków ze szkoły, bo ci, uganiali się tylko za długonogimi pięknościami, o wspaniałej figurze. Mimo to, Fern pozwalała sobie marzyć o przystojnym chłopcu imieniem Ambrose. Zdawała sobie sprawę, że nie odwzajemnia on jej uczuć i pewnie nigdy nie będzie, ale nie odstraszało jej to w podziwianiu go z daleka i pisaniu o nim książek. Mimo, że na zewnątrz Fern nie prezentowała się zbyt okazale, to serce miała ze złota. Bezinteresowność i chęć pomocy, była u niej nieoceniona. Niestety, w dzisiejszych czasach wygląd jest przez wielu uważany, za najważniejszy...

"- Myślisz, że to możliwe, żeby ktoś taki jak Ambrose zakochał się w kimś takim jak ja? - Fern uchwyciła wzrok Baileya w lusterku, wiedząc, że ją zrozumie.
- Tylko jeśli będzie miał szczęście."

Ambrose wraz z czterema przyjaciółmi postanowił, że po szkole zaciągną się do wojska, by móc służyć krajowi. Wyruszają na misję do Iraku, z której niestety wraca tylko Ambrose i to w ciężkim stanie. Chłopak jest załamany śmiercią przyjaciół i obwinia się o to, co im się stało. Dodatkowo został oszpecony i już do końca życia blizny i uszkodzenia wzroku i słuchu, będą mu przypominały, o tych strasznych wydarzeniach. Od kompletnego rozsypania uchroniła go tylko obecność Fern, jego własnego anioła stróża. Dziewczyna nigdy nie przestała go kochać i tym razem postara się zrobić wszystko, by i Ambrose zaczął coś do niej czuć. Czy demony przeszłości, które dręczą chłopaka, pozwolą im na wspólne szczęście? Tego dowiecie się, sięgając po tę cudowną książkę.

"- Czasami sobie myślę, że piękno może odstraszać miłość - zamyślił się tata Fern.
- Dlaczego?
- Bo czasami zakochujemy się w twarzy, a nie w tym, co się pod nią kryje."

To, co otrzymałam od tej książki, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Myślałam, że dostanę młodzieżówkę, jakich pełno, a okazało się, że "Making faces", to przepiękna pozycja, którą czyta się z zapartym tchem, przewracając kolejno kartki i chłonąc każde słowo. Historia Fern i Ambrose'a, już na zawsze pozostanie w moim sercu, i wiem, że jeszcze niejednokrotnie do niej wrócę, by móc przeżyć te emocje ponownie. Powieść Amy Harmon traktuje o prawdziwej miłości, która przezwycięży wszystko. Daje ona nadzieję na lepsze jutro i wiarę, że każdy zasługuje na szczęście. Jednak przede wszystkim skłania ona czytelnika do refleksji, nad ludzkim życiem. Często jest tak, że oceniamy książkę po okładce. Dla wielu wygląd zewnętrzny jest najważniejszy, a z tym, co człowiek ma w środku się nie liczą. To jest niestety wielki błąd, bo krzywdzimy przez to innych, ale także po części siebie, bo często przez nasz wybór omija nas coś dobrego, coś, co mogłoby nam dać szczęście. Pamiętajmy, że uroda przemija, a dobro, życzliwość, czy mądrość, którą człowiek ma w sercu, nie. Ta historia nam to uświadamia i dobitnie pokazuje, jak może skończyć się ocenianie ludzi po tej zewnętrznej skorupie. A wystarczy tylko przebić się do wnętrza, które może dać nam coś naprawdę niesamowitego. Pamiętajmy o tym.

"Czasami trudno jest się pogodzić z tym, że nigdy nie będziemy kochani tak, jak byśmy chcieli."

Fern i Ambrose, to bohaterowie, którym pokochałam całym swoim sercem. ale nie tylko ich. Niemal wszystkie postacie wykreowane prze autorkę, zyskali moją sympatię, na czele oczywiście z Baileyem. To on był w tej historii największym promykiem światła. To chłopak, który pomimo swojej choroby, czerpał z życia garściami. To on uczył innych, jak mają cieszyć się każdą minutą, mimo, że sam był zależny od innych. Dawno już nie spotkałam się z takimi cudownymi bohaterami. Fern, to dziewczyna skarb, który każdy chciałby posiadać. Radosna, bezinteresowna, życzliwa, niosąca każdemu pociechę. Chciałabym mieć taką przyjaciółkę.

"Myślę, że to właśnie dlatego Fern tak bardzo lubi czytać. Dzięki książkom możemy być, kim chcemy, uciec na chwilę od samego siebie."

Podczas czytania tej pozycji, doznajemy całej gamy przeróżnych uczuć, od smutku i żalu, do szczęścia i nadziei. Niejednokrotnie miałam łzy w oczach, które skapywały później na moje policzki. To historia, której nie sposób zapomnieć i koło której nie można przejść obojętnie. Myślę, że u każdego z nas wywoła wzruszenie, bo piękno tej powieści dosłownie powala. Jest jedyna w swoim rodzaju i to sprawia, że wyzwala z człowieka wszystko to, co dobre. Polecam Wam ją z całego serca, jestem pewna, że się nie zawiedziecie!

"Pomyśl. Nie ma smutku, jeśli wcześniej nie było radości."

Dziękuję Wydawnictwu Editio Red/Helion za egzemplarz książki!
Moja ocena: 10/10

Czytaliście? A może macie zamiar?
Piszcie w komentarzach :)


4 komentarze:

  1. Świetna recenzja!
    Książka czeka na półce, żebym się za nią zabrała, co planuję niedługo uczynić. :)

    Pozdrawiam,
    www.ksiazkowapasja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, a co do książki, to naprawdę warto przeczytać ją jak najszybciej :)

      Usuń
  2. Czytałam dwie poprzednie książki Harmon, bardzo mi się podobały. Będę musiała przeczytać i tę, choć nie wiem, kiedy się za to zabiorę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To moja ulubiona książka tej autorki :) Z chęcią kiedyś do niej wrócę :)

    OdpowiedzUsuń