niedziela, 23 kwietnia 2017

#49 "Gwiezdny wojownik" - Katarzyna Berenika Miszczuk


Tytuł: "Gwiezdny wojownik. Działko, szlafrok i księżniczka"
Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Data wydania: 2 lipca 2014r.
Liczba stron: 313
Wydawnictwo: Uroboros

Bardzo lubię tę autorkę. Do tej pory czytałam kilka jej książek i bardzo mi się one podobały. Gdy więc dostałam propozycję przeczytania tej pozycji, to od razu ją przyjęłam. Spodziewałam się zabawnej i zwariowanej historii, która sprawi, że spędzę przy niej kilka naprawdę fajnych godzin. A co otrzymałam? Ehhh... aż szkoda gadać. Jeśli chcecie dowiedzieć się, co mi w niej nie pasowało, to zapraszam do dalszej lektury!

O czym jest ta pozycja? Tak naprawdę, to do końca nie wiem. W skrócie: Jest rok 2463. Ziemia jest niemal całkowicie zniszczona, a na dwóch innych planetach - Saturnie i Jowiszu - toczą spór dwa królestwa - Macrosoft oraz Epple. Zamierzają oni złagodzić te waśnie poprzez ślub swoich dzieci. W tym samym czasie, przypadkowo zebrana załoga Gwiezdnego wojownika wyrusza w misję by ratować Ziemię przed nadlatującą asteroidą. Na pokładzie statku dzieją się różne cuda - ktoś zapomniał przykręcić działko, a jeden pan gania za kobietą w czerwonym szlafroku. O, jest jeszcze księżniczka. Tylko jaką ona odgrywa w tym wszystkim rolę? Jeśli chcecie dowiedzieć się o co chodzi, to musicie sięgnąć po tę pozycję. (Co niestety odradzam).

- A co to w zasadzie jest, komandorze? - zapytał 
- Nie mam zielonego pojęcia - wyznał w odpowiedzi. - Ale jest bardzo ładne.

Nie, nie i jeszcze raz nie. Ta książka to jakiś dramat. Nie wiem czy to ja mam jakieś wypaczone poczucie humoru, czy ta pozycja rzeczywiście nie była ani trochę zabawna (bardziej skłaniam się ku tej drugiej opcji), ale jedno jest pewne, że nie podobała mi się ona ani trochę. Nieciekawa, mdła, nieśmieszna, a wręcz beznadziejna - to mój opis "Gwiezdnego wojownika". Do tego irytujące nazwy bohaterów... grrr naprawdę nie wiem, czy jestem znaleźć w niej jakiś pozytyw. Mam! Jedynym elementem, który mi się w niej podobał jest... okładka. Tak,wiem, marne pocieszenie, ale zawsze coś. To chyba tylko ona może skusić czytelnika po sięgnięcie po tę książkę. Może i jestem okrutna, ale nie lubię, gdy dostaje do czytania takiego gniota.
Bardzo, ale to bardzo się zawiodłam i na jakiś czas daruję sobie twórczość Pani Miszczuk (choć czekam na "Żercę", trzecią część z cyklu "Kwiat paproci" i mam nadzieję, że tym razem się nie rozczaruję). Swoją drogą zastanawiam się, jak autorka, która do tej pory napisała kilka naprawdę fajnych i ciekawych książek, mogła wydać takie coś. Nie mam pojęcia. To pytanie będzie mnie jeszcze bardzo długo nurtować. To tyle ode mnie. Nie będę pisać, jaką ocenę przyznaję tej pozycji, bo nie chce się już dłużej nad nią pastwić. Ja osobiście nie polecam, a jeśli ktoś chce ją mimo wszystko przeczytać, to ostrzegam, że czyni to na własną odpowiedzialność.

Czytaliście? Jakie są Wasze wrażenia?
Podzielcie się swoją opinią w komentarzach! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz